poniedziałek, 26 marca 2012

Koniec z blogiem

Dzisiaj postanowiłem skończyć z pisaniem na tymże blogu. Od teraz będę swoje notki umieszczał na innym, bardziej popularnym serwisie o World of Warcraft.

Nie martwcie się, moje wpisy dalej będą zawierały specyficzny klimat (o ile w ogóle mają), nikt mi nie będzie narzucał o czym dokładnie mam pisać. Zmieni się tylko szata graficzna wokół wpisu i tyle.

Jeśli współpraca z battlenetem nie wypali (w co wątpię), to na pewno jeszcze tu wrócę. Póki co, strona zostaje (dopóki nie skończy się roczny "wykup" domeny), aby można było korzystać z moich priestowych poradników.

Nie pozostaje mi już nic innego jak zaprosić Was do przeczytania moich wpisów na łamach wow.battlenet.pl tutaj!

czwartek, 15 marca 2012

19 marca coraz bliżej!

Dziś krótko. Czemu? Bo jak to zwykle bywa, nic nie wskazuje, że nadciąga burza. Innymi słowy: przed 19 marca ciężko o czymkolwiek pisać, bo Blizzard milczy jak zaklęty, aby tego jedynego dnia zalała nas fala informacji.

A co się odbywa 19 marca? Wtedy właśnie schodzi klauzula tajności dotycząca Mists of Pandaria. I takie, np. MMO-Champion będzie wreszcie mogło udostępnić nam wszelkie nowinki związane z najnowszym dodatkiem do World of Warcraft, jakie zdradzili autorzy na swojej konferencji. Co ciekawe, ta już się odbyła, więc autorzy serwisów mają sporo czasu, aby takie informacje już przygotować i poskładać do kupy. Nam pozostaje tylko czekać.

Czy 19 marca dowiemy się kiedy zostanie wydany dodatek? Na 100% nie. Czy dowiemy się kiedy wystartuje beta? Data, moim zdaniem, nie padnie, ale obstawiam, że beta rozpocznie się 2-3 tygodnie po 19 marca. Czemu? Gdyż w przypadku Cataclysmu tak właśnie było. Oczywiście scenariusz nie musi się w tym przypadku powtórzyć, jednak Blizzard lubi być rutynowy, więc liczę, że jednak niniejsza plotka się sprawdzi.

"Ale jak to? Beta? Już? Tak szybko?" - spytają ci co bardziej sceptyczni czytelnicy. Tak, uważam, że ten termin jest możliwy, jednak pamiętajcie, że każda wczesna beta to produkt straszliwie okrojony. Takie chuderlawe dzieciątko. Cataclysm na początku bety miał ograniczenie do 82 levelu, posiadał tylko dwie działające lokacje (Mount Hyjal oraz Vash'jr) i niedostępne były wszystkie nowe instancje. Nie wspominam już nawet o masakrycznej ilości bugów oraz tym, że ostatecznie większość rzeczy, które już wydawały się wartościami niezmiennymi (np. Mount Hyjal od 78 levelu) uległy przeobrażeniu w wersji LIVE. Tak, to będzie beta, ale bardzo, bardzo wczesna. A to oznacza, że gildie wciąż progressujące Dragon Soula nie mają powodu, aby panikować.

Oczywiście, jeśli ta beta wystartuje, to będę tam już następnego dnia. A to oznacza, że wpisów na blogu będzie zdecydowanie więcej. Przybędzie również notek na Twitterze, gdzie podzielę się z Wami najświeższymi doznaniami. Taaak... Nie pozostaje mi chyba nic innego jak napisać te dwa popularne w moim przypadku słówka: STAY TUNED!

niedziela, 11 marca 2012

Nowy SoR to hańba! Czy aby na pewno?

Ojjj zawrzało! Po opublikowaniu pierwszych informacji dotyczących nowego Scroll of Resurrection część osób zaczęła wypluwać ogromne ilości piany z ust. I nie miało znaczenia czy ktoś jest przedstawicielem tak zwanych hardcorów czy niedzielniaków. Każdy uważa, że free 80 level i gear na poziomie Trial of the Crusader 10-player normal to jakiś skandal. "Niedługo dadzą pewnie płatną usługę, dzięki której po wpłaceniu na ich konto 30 "eurasków" otrzymamy chara full epix 85 level" - podobnych opinii na polskich forach można znaleźć dziesiątki. Czy jednak takie osoby zastanowiły się chociaż przez sekundę nad skutkami płynącymi ze zmian w SoRze? Czy to aby na pewno jest takie ogromne "złooooo"?

Ja na szczęście podszedłem do tej sprawy z dystansem. Jakby nie patrzeć, gram w World of Warcraft od praktycznie samiutkiego początku i wylevelowałem podczas tych 8 lat niezliczone ilości altów. Cóż, musi to oznaczać, że jako typowy przedstawiciel państwa zwanego potocznie Polską (bo oficjalna nazwa jest trochę dłuższa, Panowie czepialscy) powinienem w niniejszym wpisie zjechać Blizzarda od stóp do głów. Ba, musiałbym nawet pamiętać, aby co drugie zdanie brzmiało mniej więcej tak: "JA MUSIAŁEM SAM LEVELOWAĆ TE WSZYSTKIE ANIMKI, A WY TERAZ DAJECIE INNYM OD RAZU 80 LEVEL??? ŻĄDAM REKOMPENSATY!". Niestety, ku niewątpliwej uciesze części czytelników, nie uczynię tego. Co gorsza, pochwalę Blizzarda. Zdrajca narodu czy może głos rozsądku?

OK, odstawmy te wszystkie nasze Polskości i przez chwilę zastanówmy się na poważnie co taki SoR daje NAM, a nie INNYM. Pomijając ewentualnego mounta, to w szerszej perspektywie zyskujemy coś znacznie ważniejszego. SoR jest cholernie atrakcyjny, przyzna to chyba każdy. Więc myślę, że w najbliższym czasie World of Warcraft może odnotować... skok liczby subskrybentów. A to oznacza przede wszystkim krótsze kolejki na BG/DnG/LFR. Sądzę, że każdy z Was zapisując się na którąś z tych rzeczy miewał już stany nerwicowe spowodowane horrendalnymi czasami oczekiwania. Więcej ludzi to też więcej ofert na AH, większa konkurencyjność i tym samym niższe ceny (aczkolwiek dobre to jest tylko dla tych, co jedynie skupują itemki). Nie muszę chyba wypisywać więcej zalet pojawienia się większej liczby graczy na serwerach, bo każdy kto wie jak to jest na umierającym realmie (vide Ravenholdt) zdaje sobie sprawę, że więcej ludzi oznacza bardziej komfortową grę.

No dobra, a co w takim razie z pretensjami oto, że ktoś coś dostaje gratis, kiedy my musieliśmy na to pracować (jeśli grania można w ogóle tak nazwać) tygodniami. Chłopaki (i dziewczyny), naprawdę, czy wycięcie z gry tego nudnego rozdziału na 1 postaci aż tak Was boli? Co w tym złego, jak do 80 levelu i tak spędza się czas na samotnym ciułaniu poziomów. Niestety, levelowanie w World of Warcraft nie jest już typowym przedstawicielstwem podstawowych cech MMORPG. To jest teraz zwykły single player połączony z ewentualnym co-opem w postaci szybkich i łatwych instancji. Spotykasz czwórkę nieznajomych, często pewnie nawet się nie witacie na chatcie, po czym po 15 minutach rozchodzicie się również bez słowa. Gdzie tutaj MMORPG?

Postawmy sprawę jasno. Blizzard stara się przyciągnąć do tej gry jeszcze resztki osób. Wiadomo, że chodzi im o kasę. Ale w tym przedsięwzięciu nastawionym na czysty zysk starajcie się wyniuchać też zalety dla osobników naszego pokroju, czyli... Zwykłych graczy. Osobiście wolę, aby kilka tysięcy osób dostało darmowy 80 level i parę zielonek niż siedzieć w Orgrimmarze i lamentować, że od 40 minut nie mogę znaleźć grupy na Baradin Hold 25-player.

czwartek, 8 marca 2012

Przecież wszystko jest w porządku!

W ostatnim czasie na łamach MMO-Champion ukazał się miniwywiad z Encounter Designerem Blizzarda, który wzbudził sporo kontrowersji w światku WoWa. Cóż, zapewne część z Was zna moje zdanie na temat dwóch ostatnich contentów w World of Warcraft (w skrócie: uważam je za dwa najgorsze w dziejach), więc nie powinno Was chyba dziwić, że również w mojej głowie zaczęły kłębić się nieciekawe myśli po przeczytaniu niektórych odpowiedzi Pana Scotta.

Ale po kolei. Jak to z tym Cataclysmowymi contentami było? Nie da się ukryć, że kiedy przyjdzie dzień ostatecznego podsumowania tegoż dodatku, to będzie mi bardzo ciężko ocenić jednoznacznie czy jestem z niego zadowolony czy raczej zdegustowany. Bo Tier11 (pierwszy content Cataclysmu) okazało się szalenie interesującym, wciągającym i wymagającym contentem. Na mojej liście nie bez przyczyny umieściłem go na przysłowiowym piedestale, gdyż, pomimo niewielkich wad (które swego czasu wypisałem na łamach Holy Whine), zawierał wręcz połacie pozytywów. Spora liczba encounterów, które w znacznej większości działały od początku bardzo dobrze. Interesujące mechaniki, które pamięta się do dziś. Wymagający poziom trudności, ale nie na tyle wysoki, aby spędzać na bossie od 2 do 3 miesięcy (gildii podobnej do Accidentally każdy z bossów nie zajął więcej niż 3 tygodni progressu). Content złożony z trzech instancji powodował, że nie byliśmy zanudzani jednym klimatem, czuć było różnorodność. Mógłbym tak jeszcze długo, ale chyba nie o tym miałem dzisiaj pisać. A co z pozostałymi contentami?

Firelandy i Dragon Soul to niestety ewidentne wyjścia na skróty. Czy Blizzard sam już zapomniał o swojej maksymie, która mówi, że lepiej robić duże (chodzi o ilość bossów) contenty, ale rozdrobnione pomiędzy 2-3 instancje? Czemu NIKT teraz nie przypomina tych słów? Tak naprawdę Firelandy i Dragon Soul mogłyby stanowić podwaliny pod... pojedynczy content, ale robienie z tego dwóch to już ostra przeginka. Zwłaszcza, że Blizzard w ordynarny wręcz sposób przedłuża sztucznie progress danej "półinstancji" poprzez wpychanie tam jednego cholernie ciężkiego encountera. Patrz: Ragnaros w Firelandach i Spine w Dragon Soulu. "Dobra chłopaki, tutaj walniemy tego obłędnie ciężkiego bossa, aby te półgłówki nie skończyły za szybko naszego nowego raidu. Oczywiście później, po powiedzmy 2-3 miesiącach, walniemy taki nerf, że wszyscy poczują się usatysfakcjonowani".

Taaak... Dwa ostatnie contenty świadczą o tym, że albo Blizzard oddelegował już większość załogi do pracy nad Titanem i Diablo 3 albo zdaje sobie sprawę, że World of Warcraft nie odnotuje ponownego wzrostu subskrybentów. Albo wręcz jedno i drugie. To by tłumaczyło dlaczego Zamieć tworzy instancje "pisane na kolanie". Mają one przytrzymać przy grze jeszcze tych największych maniaków, co pozwoli wydoić z tego krówska ostatnie soki nim zdechnie ze starości.

Oczywiście to tylko moje domysły, nikt nie może być pewnym tego jakie zamiary ma Blizzard. Ale spodziewałem się, że odrobina szczerości z ich strony nie zaszkodzi. Że już przestaną wciskać nam kit. A tu niespodzianka! Wspominany wcześniej Pan Scott daje popis fantastycznego PR-u, który można przyrównać do propagandy sukcesu. Jak za "dobrych" czasów.

Nie będę analizował całego wywiadu, ale skupię się na pytaniu, które brzmiało mniej więcej tak: "co się wam nie udało?". Kiedy je przeczytałem, oczywiście nie znając jeszcze odpowiedzi, liczyłem na jakiś mini esej związany z tym, co rzeczywiście nie poszło zgodnie z planem. Obniżyłem więc wzrok o jedną linijkę i... Czytam... "... heroic 5-many były za trudne na początku dodatku...", "ostatnio dodane heroic 5-many miały zadowalający poziom trudności..."... I... Chwila, moment... TO JUŻ? Czy ten Pan (Scott) właśnie zakończył odpowiedź na pytanie "co wam nie wyszło"? Do cholery jasnej, czy Ci ludzie robią z nas debili czy już skretynieli na tyle, aby sądzić, że wszystko jest w porządku?

O ile od zawsze podchodziłem do decyzji Blizzarda ze zrozumieniem, nawet jeśli były to decyzje nie do przyjęcia dla większości graczy, tak teraz jestem po prostu w kropce. Jak spojrzałem na ten wywiad już po jego lekturze, to moje myśli krążyły wokół angielskiego stwierdzenia "what the fuck"... Czuję, i chyba nie skłamię, że Mists of Pandaria to dla Blizzarda ostatnia deska ratunku. Jeśli najbliższy dodatek uderzy w dno i nie odbije się od niego w żaden sposób, to prawdopodobnie pożegnamy nasze ulubione MMORPG na zawsze...

PS. Wszystkim czytelniczkom bloga składam życzenia z okazji Dnia Kobiet! Oby epiki były jeszcze bardziej fioletowe, a smoki padały gęsto i często ;).

poniedziałek, 5 marca 2012

Holy Whine Info #9: Powrót do ćwierkania!

Dzisiaj krótko, bo nie ukrywam, że nie mam w głowie na razie tematu do szerszego opisania (każda notka wpierw powstaje w mojej głowie 1-2 dni przed złożeniem jej do kupy; najczęściej dzieje się to w kiblu... hmmm...). Tak jest, wracam do Twittowania.

Jak wiecie, wcześniej zrezygnowałem z Twittera, z różnych powodów. Teraz wracam, ale bądźmy szczerzy: będę tam głównie pisał o sprawach związanych z blogiem, WoWem i graniem (pewnie na PS3). Czyli nudy. Ale co zrobić, kiedy mamy sezon ogórkowy, zarówno w świecie World of Warcraft, jak i tym gierkowym (stąd też brak pomysłów na notki). Spokojnie jednak, na horyzoncie już widać betę Mists of Pandaria (będę tam!) oraz kilka niezłych premier (Max Payne 3................... Ah, blog, tak... Sorry, zamyśliłem się), więc czas wpisów pełnych mojego dziecięcego podniecenia dopiero nadejdzie. Oczywiście Twitter jest serwisem, który nie pozwala na rozpisywanie się (prawie każdą swoją notkę muszę tam skracać...), dlatego to blog będzie tym głównym miejscem do dzielenia się wrażeniami. Ćwierkać będę tylko o rzeczach, które nie nadają się na dłuższą notkę na Holy Whinie.

Czy będę dalej pisał o ewentualnym progressie, kiedy ten już nadejdzie? Możliwe, ale wszystko zależy od paru czynników ;).

sobota, 3 marca 2012

Koniec z hardcore raidingiem!

Zaraz, moment. Przecież już to ogłaszałem parę tygodni temu... Tak, ale dziś chcę wyjaśnić czemu uważam, że hardcore raiding nie jest dla mnie.

Pomimo, że bardzo miło wspominam te parę tygodni spędzonych w Ensidii, to jednak nie będę ukrywał, że taki rodzaj hardcore raidingu nie jest dla mnie. Fakt, wszystko mogło się potoczyć inaczej, gdyby Blizzard nie rozdał banów na początku wyścigu w Dragon Soulu, kiedy widziałem jak zewsząd zaczęła wylewać się niechęć i obrzydzenie. W pewnym momencie również samemu przestaje się "chcieć" i w głowę wali pytanie "po co ja w ogóle w to gram"...

Granie przez ponad 12h dziennie (pomimo, że max. trwałoby to około 3-4 tygodni) zaczęło dawać o sobie znać w okolicach świąt. Wtedy zrozumiałem, że a) taki rodzaj spędzania wolnego czasu jest zwyczajnie w świecie nudny (jeden z najgorszych contentów w dziejach nie polepszał tego nastroju), b) jak nie ma szansy zdobyć pucharu, to na cholerę się tak męczyć? Po świętach podjąłem ostateczną decyzję, że ten rozdział należy uznać za zakończony. Fajnie było, nie ma co ukrywać, znaleźć się w gildii, która była jak wrzący gar pełny niesamowitych osobowości z całej Europy. Zwłaszcza, że znaczna większość tych osób była naprawdę sympatyczna i można było z nimi pogadać na każdy możliwy temat.

Jednak te 4-5 godzin dziennie po 5-6 razy w tygodniu to, jak dla mnie, taki stan idealny (tak raiduje mniej więcej większość polskich gildii). Tak, tak, wiem. Dla niektórych jest to już i tak no-life'owanie... Dopóki nie grasz w World of Warcraft, tylko, np. siedzisz przez cały wieczór przed TV i oglądasz kolejny odcinek "Na Wspólnej" albo czytasz Pudelka.pl to jesteś imprezowym, przystojnym i rwącym laski chłoptasiem. Taaa... Szkoda tylko, że ostatecznie i tak musisz sobie zwalić przed monitorem, ale przedtem pamiętaj, aby tych "pierdolonych no-life'ów" grających w gry komputerowe wyzwać od gorszych od siebie, aby podbudować sobie mniemanie o sobie. Czemu o tym piszę? Bynajmniej nie dlatego, że czuję się urażony, że jakiś tam "Anonim z Interneta" wyzywa mnie od no-life'ów. Po tylu latach obcowania i trollowania (to drugie głównie) polskiej sceny WoWa naprawdę ciężko mnie czymkolwiek urazić, zwłaszcza że potrafię i lubię nabijać się z własnej osoby. Ja tylko pragnę uzmysłowić tym normalniejszym czytelnikom, jaką zabawną ironią losu są wszyscy Ci krzykacze.

Ale wróćmy do głównego tematu. Tak jak pisałem, terminarz pamiętany z Accidentally jest jednak tym, który najbardziej mi odpowiada. I chyba dobrze, że właśnie teraz nawiązałem do swojej poprzedniej gildii, bo ostatecznie... Syn Marnotrawny zapukał do Ojca, który, jak tylko otworzyły się drzwi, przyjął go w swe objęcia. Uwalniając się od metafor, tak, powróciłem do Accidentally. I strasznie się z tego powodu cieszę. Ensidię traktuję jako fajne doświadczenie i tak zwane "oparzenie się żelazkiem". Mówi się, że dopóki dziecko samo nie oparzy się żelazkiem, dopóty nikt nie przemówi mu do rozumu, że tego narzędzia do prasowania koszul nie należy dotykać gołymi łapskami...

PS. Dalej jestem casualem, jednak teraz pod xywką mam dodatkowo jeszcze nazwę gildii. Plan grania Monkiem w MoPie również jest aktualny.

czwartek, 1 marca 2012

World of Warcraft PL już niedługo

Zdziwieni tytułem notki? Zazwyczaj jak byłem czegoś niepewny, to dodawałem na końcu znak zapytania. "World of Warcraft PL już niedługo?" - brzmi inaczej, prawda? Hmmm... Jeśli sam o tym wspominam, to znaczy, że chyba nie popełniłem literówki? Czyżby luney miał wujka w Blizzardzie i już coś na temat polonizacji WoWa wie? Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu jestem przekonany, że polska wersja naszego ulubionego MMORPG to kwestia czasu, a nie decyzji.

Skąd tego typu przypuszczenia? Podam Wam dwa powody, dla których tak uważam. Pierwszy z nich, przyznam bez bicia, wzbudził moje ogromne zdziwienie, gdyż sądziłem, że po prawie 8 latach Blizzard nie będzie już inwestował pieniędzy w żadną lokalizację i że ta portugalska będzie ostatnią. A tu nagle BUM! Dowiadujemy się, że włoska wersja World of Warcraft ukaże się na dniach. To dało mi do myślenia, bo przecież Blizzard traktuje od zawsze rynek włoski i polski podobnie, to znaczy, zawsze szliśmy w parze z Włochami. Jak oni coś dostawali, to znaczyło, że my zaraz to samo otrzymamy w naszej wersji. I na odwrót. Nie da się ukryć, że od tego momentu musiałem dokładniej przyjrzeć się całej tej "aferze" z polskim WoWem.

Ale nim do tego przejdę zastanówmy się nad jeszcze jednym aspektem tej sprawy. Czy rynki włoski i polski są wystarczająco duże, aby opłacało się wypuszczanie lokalizacji dla tych państw? Moim zdaniem, w tym momencie, nie bardzo. WoW swoje lata świetności ma już za sobą, nie ma co ukrywać, że teraz pozostała już tylko równia pochyła. MMORPG Blizzarda nigdy już nie przebije swojego rekordu subskrybentów. Ba, sądzę, że graczy będzie ubywało regularnie aż do ostatnich dni World of Warcraft, czyli momentu, w którym Zamieć zawiesi ostatecznie projekt (wyobrażacie sobie ten dzień? Ja póki co nie). Dodatki jedynie przyhamują spadki, ale nie będą w stanie ich zatrzymać. W takim razie, po co Blizzard w ogóle chce wydawać pieniądze na lokalizacje, które po pierwsze dotyczą rynków małych, a po drugie dotyczą gry zmierzającej (bardzo wolno, ale zawsze) ku końcowi?

Dla mnie osobiście istnieje tylko jedna odpowiedź. Blizzard chce po prostu budować swoją reputację, tak zwany image firmy. Nawet jeśli polonizacja przyniesie straty, to wśród polskich fanów Warcrafta będzie panowało przekonanie, że taka ogromna firma jak Blizzard dostrzega Polskę i "robi nam dobrze" serwując profesjonalną polską wersję ich produktu. I dzięki temu szansa, że sięgniemy po inne ich gierki jest bardzo wysoka.

Dobra, ale wróćmy do tematu. Miałem przecież podać dwa powody, dla których sądzę, że WoW PL to kwestia czasu. Jeden już znacie (dla przypomnienia: wydanie włoskiej wersji World of Warcraft). Drugim jest... Ponowna współpraca Blizzarda z CD-Projektem. O tym fakcie wiemy już od jakiegoś czasu, jednak nikt wtedy nie wiązał tego wydarzenia z polonizacją WoWa, gdyż Blizzard nigdy nie zlecał przetłumaczenia ich najpopularniejszego MMORPG zewnętrznym studiom. Jednak w przypadku włoskiej wersji to się zmieniło. A jak dodam jeszcze, że CD-Projekt tłumaczył już poprzednie dzieło Blizzarda (Warcrafta 3), które ogłoszono jedną z najlepszych polonizacji w dziejach, to... Czy trzeba pisać coś więcej?

No i na dokładkę, jakby na potwierdzenie moich teorii, CD-Projekt dał nam już przedsmak tego co, moim zdaniem, zbliża się wielkimi krokami. Na polskim rynku ukazały się przecież tokeny zabezpieczające (po horrendalnych cenach, ale to temat na inny wpis) oraz spolonizowane pudełka i instrukcje do World of Warcraft. Biorąc pod uwagę fakt, że pewnie polonizację będzie trzeba ściągnąć w formie dodatkowego patcha, to powyższe zagrania wprowadzają nas idealnie w klimaty WoWa po polsku.

Oczywiście, zakładam, że jest tam jakaś niewielka szansa, że mogę się mylić. Ale wszystko na niebie i ziemi wskazuje, że Desperacka Modlitwa, Armia Umarlaków i innego tego typu umiejętności już niedługo pojawią się na naszych monitorach.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Out of Character #4: A miało być tak pięknie...

Mógłbym jeszcze parę dni temu wyśpiewać tę piosenkę Elektrycznych Gitar, jednak cała ta przygoda zakończyła się ostatecznie pozytywnie (dla mnie przynajmniej). A było to tak...

Jak doskonale wiecie, "pozbyłem się" swojego priesta (i paladyna) na "dobre", więc za "zaoszczędzone" w ten sposób pieniądze postanowiłem zakupić konsolę (o niej więcej w poprzedniej notce) oraz nowego, czaderskiego kompa. Zamówienie na tego ostatniego złożyłem na początku stycznia w sklepie Ram.net, gdyż wraz ze znajomym doszliśmy do wniosku, że tam będzie najtaniej. Znając niektórych czytelników mojego bloga, to mniej więcej w tym miejscu przestają oni już czytać moje wypociny, więc zdradzę Wam zakończenie tej smutnej historii. Robię to dla Waszego dobra, leniuchy! Anyway, ostrzegam śmiertelnie poważnie, abyście NIGDY nie składali tam zamówień. Ta firma to oszuści. Czemu? Już wyjaśniam.

Tak jak pisałem, zamówienie złożyłem na początku stycznia i zapłaciłem z góry. Nie mam zamiaru zdradzać ile to było kasy, ale uwierzcie mi, że *trochę* tego było. W mailu przeczytałem, że swój zestaw komputerowy będę mógł odebrać za około tydzień. Kiedy na kalendarzu zobaczyłem wreszcie odpowiedni dzień miesiąca, wykonałem telefon chcąc się dowiedzieć o której będę mógł podjechać i odebrać towar. Niestety, Pan odpowiedział mi, że nie mają jeszcze karty graficznej i płyty głównej, ale mają obie te rzeczy dojechać jutro. OK - odrzekłem i się rozłączyłem. Dnia następnego słyszę to samo. I potem znowu... I znowu... I tak przez prawie półtora miesiąca...

W międzyczasie pojechałem do nich odebrać monitor i klawiaturę (było to oddzielne zamówienie), więc wtedy dowiedziałem się, że karty graficznej, którą mieli w ofercie, niestety nie mogą dostarczyć, więc proponują mi zmianę na inną, taką samą, ale ze starszym chłodzeniem. Odpowiadam, że nie ma problemu i wychodzę ze sklepu trzymając w ręku monitor i klawiaturę. Niestety, tutaj po raz pierwszy zacząłem podejrzewać, że coś jest nie tak...

Tak jest, opinie w internecie na temat Ram.netu zmieniły się radykalnie od mniej więcej stycznia. Zaczęły się pojawiać wpisy o braku towaru, o nieoddanej kasie, itp. Zacząłem się naprawdę denerwować. Wtedy też przyszedł mail, że karty graficznej, którą SAMI mi proponowali, również nie było w magazynie, a oni nie mogą na ten moment w żaden sposób jej dostarczyć. Sprawa zaczęła śmierdzieć na kilometr.

Później, od znajomego znajomego dowiedziałem się, że Ram.net przeszarżował z inwestycją w inne placówki i jest... Na skraju bankructwa. "O kurwa! Ale się wpakowałem." To i tak najbardziej dyplomatycznie myśli, które wtedy opanowały moją głowę... Zwłaszcza, że po tym ostatnim mailu, o braku kolejnej karty graficznej, anulowałem zamówienie i żądałem oddania pieniędzy. Czy oni aby na pewno je zwrócą?

Niestety, kolesie byli średniej klasy aktorami i ciągle zwodzili mnie, że kasa będzie już jutro i tak każdego dnia. Numery pokroju znikania za róg udając, że się dzwoni do kierownika (oczywiście, niespodzianka, nie odbierał) były gorsze niż w kinie klasy C.

No dobra, ale jak to się w końcu dla mnie zakończyło? Pisałem już na wstępie, że pozytywnie, jednak przed zdradzeniem finału tej sprawy chcę opowiedzieć o czymś jeszcze. O idiotyzmie powoływania instytucji pokroju Federacji Konsumentów. Oczywiście zadzwoniłem tam, aby poinformować o swoim problemie. Otrzymałem odpowiedź, że przychodzi ostatnio ogromna liczba skarg na Ram.net, ale jedyne co oni mogą zrobić to napisać do nich zażalenie, którym pewnie Pan Kierownik Ram.netu podcierał sobie codziennie tyłek, bo na papier toaletowy nie było go już stać. Co jeszcze zabawniejsze, taka Federacja nie informuje nigdzie o tym, że taka i taka firma to zwyczajni oszuści. Po co ostrzegać innych, prawda? W takim razie moje pytanie: na cholerę taka instytucja w ogóle istnieje? Aby dowiedzieć się z ich strony, że sprawa sądowa, którą możemy wytoczyć w ostateczności, nie trwa wcale latami...?

Cóż, ja na szczęście nie zostałem zmuszony do ostateczności, chociaż byłem naprawdę wściekły, że dałem się wyruchać w taki sposób. Byłem na tyle zdeterminowany, że miałem zamiar siedzieć u nich w sklepie aż oddadzą mi pieniądze albo wezwą policję. Jednak podczas mojego koczowania w ich siedzibie doszliśmy ostatecznie do konsensusu. Otrzymałem całe swoje zamówienie oprócz karty graficznej, która jest trochę gorsza, niż to co chciałem dostać, ale płakać nie zamierzałem.

Wnioski? Po pierwsze, nigdy nie płać z góry, nawet jeśli wydaje Ci się, że sklep jest zaufany. Cholera wie, czy nie mają akurat problemów finansowych. Te 10 zł więcej za przesyłkę pobraniową to pryszcz przy tak dużych zamówieniach, a lepiej nie dawać kasy kolesiom, którzy mogą być na ewentualnej krawędzi i wykorzystają Twoją kasę do spłaty własnych zadłużeń. Po drugie, wybieraj sklepy markowe, nawet jeśli mają drożej. Uwierzcie mi, że jakbym wiedział, że spotkają mnie takie cyrki, to zamówiłbym swój zestaw komputerowy w Komputroniku, nawet jeśli miałbym zapłacić więcej. Po trzecie, sprawdzajcie wszelkie najnowsze opinie na temat sklepu. Jasne, możecie mieć takiego pecha jak ja, że złe komentarze zaczną pojawiać się dopiero po złożeniu zamówienia, ale to przecież nic nie kosztuje, a lepiej mieć pewność.

Cóż, na dziś tyle. Notka jak widać nietypowa, ale wolałem o tym napisać, tak na wszelki wypadek. Jeśli przynajmniej jedna osoba nauczy się czegoś na moich błędach, to uznam to za sukces.

PS. Następny wpis będzie dotyczył World of Warcraft, więc... Stay tuned!

PS #2. Tę notkę piszę już na nowym kompie, z którym miałem tyle przygód. Dlatego też w ostatnim czasie nie było żadnego nowego wpisu. Teraz powinny ukazywać się co 1-2 dni, tak jak kiedyś.

czwartek, 23 lutego 2012

To była prawdziwa ulewa emocji

Dzisiaj po raz pierwszy napiszę coś o grze, którą nie jest World of Warcraft. Jeśli ktoś nie jest tym zainteresowany, to oczywiście może pominąć tę notkę. A tymczasem przechodzę do nietypowego opisu gry...

..."Heavy Rain". Ale nim to nastąpi parę słów odnośnie tego skąd wziął się u mnie pomysł na zakup konsoli. Prawdę mówiąc, to ciężko mi jest na takie pytanie odpowiedzieć, zwłaszcza że praktycznie wszyscy znajomi odradzali mi wydawania tak grubej kasy (w końcu to prawie 2000 zł, jeśli doliczasz do czystej konsoli wszystkie kontrolery i zabawki). Ba, słyszałem wręcz wypowiedzi typu "znudzi ci się po miesiącu", "moja konsola leży w szafie i w ogóle jej nie używam", "PeCet jest znacznie lepszy", "nie ma sensu", itp. Pomimo wątpliwości, ostatecznie zaryzykowałem i... Nie żałuję. Do dzisiaj bawię się przy konsoli świetnie, przeżywam wydumane przygody z Nathanem Drake'iem w Uncharted, zabijam dziesiątki milionów zombiaków (ups, przepraszam, Agent G mówi, że to są mutanty, a słowa na Z nie powinniśmy używać; swoją drogą, o The House of the Dead pewnie niedługo jeszcze napiszę), staram się spotkać z córką w jednym z God of War, pokonuję AI w siatkówce plażowej w Sports Champions na najtrudniejszym poziomie trudności czy wręcz tańczę (:D) w rytm Barbary Streisand. Gierek zakupiłem mały stosik, który leży gdzieś na uboczu i który powoli, bo powoli, ale traci na rzecz innej kupki o nazwie "GRY, KTÓRE JUŻ PRZESZEDŁEM". Jedną z takich gier jest dzisiaj omawiany przeze mnie "Heavy Rain", który zawładną moim umysłem na jakieś 3 dni. Tyle czasu zajęło mi pierwsze przejście. Teraz, kiedy wiem kto jest mordercą, staram się zacierać ślady i przechodzę grę kolejny raz, aby udowodnić sobie, że Zbrodnia Doskonała jest naprawdę możliwa.

"Heavy Rain" to chyba pierwsza gra, która spełniła moje... Hmmm... Marzenia? Zawsze sądziłem, że musi upłynąć jeszcze sporo czasu, abyśmy zaobserwowali taką przemianę gier, jaką widzieliśmy w przypadku filmu. Z czystej, nieudawanej rozrywki (przypomnijcie sobie najstarszy film jaki kojarzycie; niech zgadnę, jest to pewnie jakaś niema komedia, prawda? ;)) przeobraził się w medium dostarczające nam spore dawki najróżniejszych emocji. Dzięki niektórym filmom możemy na poważnie zastanowić się nad niektórymi aspektami życia. Ba, żeby tylko życia. Filmy z górnej półki (czyt. ambitne) często dotykają sfer duchowych, niematerialnych. Ehhh... Mógłbym o tym pisać jeszcze dużo, ale powróćmy do "Heavy Raina". Tak, jest to pierwsza gra, która spowodowała u mnie to, czego doświadczam podczas oglądania jakiegoś lepszego filmu. Moje emocje wreszcie mogły wyjść na żer. Mój umysł zaczął pracować, a ja radowałem się jak skowronek, że nareszcie mogę uczestniczyć w interaktywnym spektaklu, gdzie to JA decyduję o zakończeniu. Dokonaj wyboru i poznaj tego konsekwencje. Takim pięknym zdaniem reklamowano w końcu "Heavy Raina".

Nie mam zamiaru psuć nikomu zabawy, więc nie będę zdradzał za dużo szczegół fabularnych, jednak o TYM mogę chyba napomknąć. W grze dochodzimy w końcu do momentu, kiedy Zabójca z Origami pyta się nas (w teorii pyta się oczywiście głównego bohatera, ale to my podejmujemy w jego imieniu decyzje) ile jesteśmy w stanie poświęcić, aby uratować bliską nam osobę. I poddaje nas 5 próbom. Niestety, w przypadku pierwszych trzech testów na ojcostwo czuć ciągle, że to tylko gra (i tego będę się najbardziej czepiał; szkoda, że dopiero pod koniec autorzy zaserwowali nam prawdziwy sprawdzian sumienia) i podjęta przez nas decyzja nie jest tak odczuwalna, jak przy ostatnich dwóch próbach. Ale jak przyjdzie już co do czego, to nie dość, że nie mamy za dużo czasu na zastanowienie (o ile przechodzimy grę z postanowieniem, że nie będziemy wykorzystywali save'ów i zmieniali decyzji podjętych na szybko; polecam przejść grę w ten sposób za pierwszym razem), to jeszcze problem jest wagi co najmniej ciężkiej. Rzekłbym wręcz, że wykracza poza skalę bokserską. Czy zabijesz innego człowieka, aby uratować własnego syna...?

Szczerze mówiąc, w "Heavy Rainie" najbardziej podobały mi się właśnie te trudne decyzje. Pierwszy raz w życiu gra komputer... Konsolowa... Spowodowała, że oglądając konsekwencje moich czynów zacząłem się zastanawiać "a co by było gdyby...". W grze możemy na szczęście to zobaczyć. Wystarczy, że wrócimy, po ukończeniu gry, do odpowiedniego rozdziału i zamiast czynności A wykonamy czynność B. Szkoda, że w in real life nie mamy takiej opcji, bo już pewnie kilka razy bym z niej skorzystał ;).

A co z fabułą? Cóż, bez owijania w bawełnę, przyznam, że widziałem już lepsze thrillery psychologiczne. Jednak "Heavy Rain" nie jest jakąś tragedią w tym względzie, plasuje się na pewno wysoko na mojej osobistej liście przebojów. Jednak nie da się ukryć, że nieścisłości i "wpadek" (bo tylko tak można je chyba nazwać) scenariuszowych jest trochę za dużo. I za dobrze je widać...

Do wpadek na pewno nie można jednak zaliczyć momentu, w którym dowiadujemy się kto jest zabójcą. Od początku gry, jak to chyba u każdego myślącego człowieka, który postanowił wziąć udział w interaktywnym dramacie, staramy się na własną rękę domyślić kto jest mordercą. Autorzy podsuwają nam oczywiście fałszywe tropy (ten pierwszy jednak jest... zbyt nachalnie przedstawiany i od razu czuć, że to na pewno nie oto chodzi), a finał... Mnie osobiście zaskoczył. Nie tym, że nie mogłem uwierzyć, że to ON(/A), ale tym w jaki sposób się o tym dowiedziałem. W każdym tego typu thrillerze zazwyczaj spada to na nas jak jakiś walący się budynek. A tutaj przez moment byłem zdezorientowany. Patrzę na ekran, mrugam oczętami po czym dociera do mnie... "Zaraz! Moment! Czyli... Już wiem kto to jest?". Czapki z głów za to. Naprawdę, jestem pełen podziwu.

Jeśli grałeś w "Heavy Raina", to wiedz, że moje sumienie nie pozwoliło mi przejść próby Rekina (czwartej) i Szczura (piątej). Powody chętnie bym wypisał, ale za dużo by to zdradziło szczegółów osobom, które nie miały jeszcze przyjemności obcowania z tą świetną grą. Jeśli faktycznie należysz do tego grona, to zachęcam z całych sił, abyś znalazł gdzieś konsolę i ośmielił się podjąć decyzje, które mogą wpłynąć na losy czwórki bohaterów. Naprawdę warto.

środa, 22 lutego 2012

Holy Whine Info #8: I'm back, baby!

Dziś krótko, ale chyba treściwie... Słyszałem, że zwątpiliście Państwo w reaktywację, którą tak szumnie zapowiadałem w poniższej notce? Eh, przyznam bez bicia, że tyle rzeczy się ostatnio narobiło w moim życiu (w większości pozytywnych :D!), które skutecznie odpędzały mnie od komputera i ewentualnego pisania na blogu. Jednak ten stan, przynajmniej w niewielkim stopniu, uległ zmianie i mam zamiar powrócić do blogowania. Zwłaszcza, że znowu powróciły chęci i... tematy.

Póki co, mogę napisać, że dalej zamierzam grać w WoWa casualowo, ale to granie będzie już... Jakby to określić... Bardziej poukładane. Tak, to jest chyba w miarę dobre określenie, które nie zdradzi za dużo szczegółów, a które jednocześnie zasieje ziarnko niepewności. Uhhh... Luney stał się tajemniczy! Taaak... Zostawmy jednak póki co te sprawy i przejdźmy do tych trochę bardziej technicznych, związanych z blogiem.

Również tutaj nic się nie zmieni. Plan stuletni zakładał, że od teraz (czyt. od jakichś 2 miesięcy) będę opisywał na łamach Holy Whine'a wszelkie obcowania z grami różnego rodzaju, co jednak nie zmienia faktu, że głównym tematem ciągle pozostanie World of Warcraft. Różnicą w tym ostatnim zagadnieniu będzie jednakowoż brak więzów, które powodowały, że tematy skupiały się tylko na prieście. A oznacza to ni mniej ni więcej, że niżej podpisany stanie się Waszym osobistym kucharzem, który z gigantycznej kupy mielonego mięsa wybierze tylko te najlepsze informacje o World of Warcraft i stworzy z nich zjadliwy kotlet mielony podany w przystępnej formie (ta metafora ostatecznie wyszła chyba jakoś tak mało smacznie...). W tym miejscu jednak chciałbym zostawić sobie otwartą furtkę, bo nigdy nic nie wiadomo co strzeli mi do głowy i możliwe, że w MoPie zakocham się w Monku jak we własnej ręce, która pozwala mi nie tylko pisać na klawiaturze (chodzi oczywiście o tę lewą). A takie zauroczenie może spowodować powrót do monotematyczności bloga. Jak to mawiają, niczego nie można wykluczyć, zwłaszcza jeśli to jest mój blog i to ja tu rządzę! Tak, jest. To miało zabrzmieć AŻ tak egoistycznie.

Na koniec chciałbym serdecznie podziękować wszystkim za ciepłe słowa, których spora liczba przewinęła się pod poprzednimi notkami. Za te hejterskie też dziękuję, bo to zawsze jakieś urozmaicenie w natłoku tych wszystkich pochwał (no ileż można tego czytać! :)). Liczba odwiedzin bloga, co oczywiste, spadła, ale nie na tyle, aby załamywać ręce. Ponad 200 unikatowych wejść dziennie, kiedy od prawie 2 miesięcy nic się tu nie działo, mówi samo za siebie. Dzięki raz jeszcze i mam nadzieję, że po tej notce wpadniecie tutaj znowu ponownie, bo... I'm back, baby!

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Holy Whine Info #7: Nowy początek

No i zaczynamy! Pewnie co uważniejsi obczaili już drobne zmiany na blogu. Tak jest, dostosowałem go do nowej roli. Teraz nie będę pisał tylko o World of Warcraft i healing prieście, ale również popiszę się niewiedzą i ignorancją w takich sprawach jak gry (ogólnie) i Playstation 3. Ale spokojnie, fani World of Warcraft nie powinni czuć się zawiedzeni, gdyż dalej będę skrobał o tym świetnym MMORPG. Jednak ograniczenie TYLKO do tej jednej gry zniknęło. Niestety, osoby grające healing priestami poczują pewnie trochę mniejsze zadowolenie, ponieważ poradniki dotyczące tej klasy zakończą się na patchu 4.3. Nie będzie kolejnych edycji... No może, że coś się zmieni w moich planach na przyszłość, ale o tym za chwilę.

Na dzisiaj jednak przygotowałem dla Was coś bardziej prywatnego. Ogólnie rzecz biorąc prawie codziennie otrzymuję pytania dotyczące mojej osoby i tego co będę robił, jak i tego co stanie się z blogiem. Dlatego pozwoliłem sobie w dole umieścić miniFAQ, które wyjaśni większość spraw i nieścisłości na mój temat. Zapewne zaraz odezwą się moi ukochani hejterzy (całuski!) z tekstami "kogo to obchodzi", ale jak zwykle będę miał na to wyrąbane ;). Zainteresowanych zapraszam do lektury.

Dobra, to może na początek powiesz nam dlaczego postanowiłeś skończyć z hardcore'owym graniem w WoWa?
Powód jest prosty i pewnie dla niektórych mało wiarygodny. Ale po 7 latach chyba każdemu może się znudzić jakaś gra, prawda? Niestety, po totalnie hardcore'owym graniu w Ensidii stwierdziłem, że to chyba jednak nie jest dla mnie. Oczywiście dalej zamierzam pogrywać sobie w WoW, ale na zasadzie "zaloguję się, aby zrobić sobie LFR, dwa dungeony i pogadać ze znajomymi". Tak będzie do wyjścia dodatku, a potem zobaczymy.

Chwila, chcesz powiedzieć, że masz zamiar wrócić kiedyś do hardcore'owego grania?
Tak, nigdy nie mówiłem, że kończę definitywnie (sam tytuł notki o tym informujący głosił, że koniec następuje "na razie"). Dam szansę Mists of Pandaria, zwłaszcza, że dzięki Rocznej Przygodzie mam gwarancję, że otrzymam betę. Jeśli gra Monkiem mi się spodoba, to możliwe, że wrócę.

Monkiem? A co z priestem?
Priesta akurat "pozbyłem się" definitywnie :). Wyjaśnienia są raczej zbędne. No i takie "pozbycie się" maina to chyba najlepszy moment na zmianę klasy. A że dodatek tuż tuż, to Monk wydaje się najlepszym wyborem. Czemu? Każdy chyba doskonale wie jak OP był Death Knight na początku WotLK, więc czemu mamy nie uświadczyć powtórki w MoP? A któż nie chciałby pograć przynajmniej przez parę pierwszych miesięcy najbardziej OP healerem w grze? :).

A co masz zamiar zrobić, jak Monk okaże się nudny, ale dodatek fajny?
W tym momencie ciężko mi jednoznacznie odpowiedzieć. Możliwe, że zacznę grać Holy paladinem, bo całkiem fajny z niego healer, czyt. facerollowy (bez urazy panowie paladyni, którzy czytacie tego bloga). Mogę też zawsze wrócić do priesta, bo mam jednego na 85 levelu. Wachlarz możliwości mam całkiem spory, jednak póki co pozostaję przy planie grania Monkiem healerem.

To w takim razie czym ty teraz grasz?
Ciężko mi stwierdzić co jest teraz moim mainem. Chyba Holy paladin. Ale ostatnio zacząłem też bardziej na poważnie grać Shadow priestem. Jak na casuala oczywiście.

A co z gildią? Masz zamiar grać w jakiejś?
To odstawiam na później. Póki co chcę sobie pograć na PeeSiaku Trzy, kupić nowego kompa, "pozwiedzać" nowe światy, itp. Kiedy to wszystko "ogarnę", to wtedy zacznę zastanawiać się nad ewentualnym pisaniem podań. Teraz nie jest to dla mnie najważniejsze. Poza tym, kto chciałby w gildii osobę, która loguje się do WoWa na 1-2 godziny (jeśli w ogóle) dziennie.

Blog, jak rozumiem, nie będzie dotyczył już tylko World of Warcraft. A po wyjściu dodatku?
Po wyjściu dodatku prawdopodobnie nic w tej sprawie się nie zmieni. Tj. dalej będę pisał o różnych rzeczach, nie tylko o World of Warcraft. Na pewno jednak mniej miejsca będę poświęcał healing priestowi, jeśli ostatecznie zdecyduję się grać Monkiem. Poradniki priestowe znikną i możliwe, że na ich miejscu pojawią się te dla Monka. Jednak jest to niewątpliwie bardzo odległa przyszłość, więc składanie jakichkolwiek obietnic mija się teraz z celem.

Co z nazwą bloga w takim razie, jeśli nie zamierzasz grać już priestem?
Pewnie większość z Was nie wie, ale tytuł bloga nie wziął się od nazwy jednego z drzewek priesta. Holy Whine ma nawiązywać do popularnego angielskiego zwrotu holy shit. Oczywiście dobrze było mieć dwa skojarzenia w nazwie bloga, jednak mi w zupełności wystarczy jedno. Zwłaszcza, że po pierwsze lubię tę nazwę (bo kocham whine'ować), a po drugie przyjęła się ona wśród osób odwiedzających bloga (patrząc na statystyki). Poza tym, drzewko healujące Monka nie powinno nazywać się Holy? Nie wiem nawet.

OK, wszystko jasne. Tylko co tutaj robi ciągle twój priest po prawej stronie?
A nie wiem. Jakoś tak podoba mi się ta grafika, więc póki co ją zostawiłem, zwłaszcza, że dopóki nie wyjdzie dodatek, to na blogu ciągle znajdziecie poradniki dla priesta. Myślę, że definitywnie pożegnam się z poradnikami, jak i grafiką mojego priesta dopiero po wyjściu MoPa.

Zmieniając temat: czy to prawda, że ludzie z Manaflaska prosili cię o powrót do Ensidii?
Oczywiście, że nie. Moje odejście było i JEST definitywne (dzisiaj często używam tego słówka) i nikt nigdy nie zwracał się do mnie z prośbą o ewentualny powrót (nie sądzicie, że byłoby to co najmniej dziwne?). Tego typu plotki są tak wiarygodne, jak te głoszące wszem i wobec, że składałem jakieś podania do Apexu.

Ale Tharis twierdzi, że...
No właśnie. TWIERDZI. Jeśli uważasz, że jakaś osoba trzecia wie na mój temat więcej ode mnie, to nie mam zamiaru dalej się tłumaczyć. Nie wiem czemu Tharis rozpowiada te bzdury na mój temat (zwłaszcza, że o dziwo nie są wrzutami), ale wszystkie jego historie pokazują, że ma chłopak wyobraźnię.

To chyba wszystko już wiadomo.
Chyba tak. Jeśli o czymś zapomniałem, to zapewne odpowiem Ci w komentarzu pod tym wpisem.